I tu jak zwykle
mogę zastosować: „to zależy”. Zależy co i gdzie jemy. Jeśli
popatrzymy na skład sushi w 80% jest to ryż. Biorąc pod uwagę
ceny zestawów w sushi barach i to, że płacimy głównie za ryż,
łatwo możemy odczuć dysonans, pomiędzy ceną a składem.
Z
drugiej jednak strony w tych miejscach gdzie porcje ryby i różnych
składników są hojne i jakościowo na wysokim poziomie (czyt.
świeże), sprawa wygląda już nieco inaczej. Niestety dostęp do
takich składników w Polsce jest dosyć utrudniony dlatego, żeby je
dostać trzeba słono zapłacić.
Jednak sushi bary też dzielą się
na dwa rodzaje. Jedne kupują ryby w całości, sushi masterzy,
filetują tusze, odpowiednio pakują i przechowują w taki sposób,
aby klient dostał produkt najwyższej jakości. Są też takie,
które korzystają z półproduktów, przygotowanych w taki sposób,
że wystarczy dosłownie wyłożyć je na rolkę z ryżem i zwinąć.
To bardzo ważne pod jeszcze jednym kątem.
To za co płacimy ciężkie
pieniądze w sushi barze to kunszt rzemieślniczy sushi mastera.
Ponieważ oprócz jakości produktu, jego zawartości w daniu liczy
się to jak sushi jest zrobione. Kiedy rozłożymy wszystkie
składniki i po prostu ułożymy je na talerzu, nie wyglądają one
atrakcyjnie a i smak, uwierzcie, będzie inny.
Sushi to perfekcyjny
kęs, coś co za jednym razem, daje nam ferie doznań zarówno jeśli
chodzi o smak jak i świeżość. Dlatego cena zawiera też, pomysł
i jakość wykonania, to w jaki sposób jest podane nasze sushi.
Jeszcze inny aspekt to dodatki. To czy sosy są kupne, czy sushi bar,
sam je przygotowuje, podobnie jest z majonezami, ostrymi sosami itd.
Oczywiście bardziej się opłaca, ze względu na pracochłonność
kupić wszystkie produkty i skorzystać. Tak jest łatwiej.
Podejrzewam też, że większość klientów nie widzi różnicy,
więc po co się męczyć. Diabeł tkwi w szczegółach, w sushi w
tym wypadku.
Jest jeszcze jeden argument przeciwko i za zarazem, jeśli chodzi o
sushi. Jedzenie sushi w nieskończoność jest monotonne. To dobry i
zły argument. Z jednej strony, sushi nie ma w dzisiejszym świecie
ograniczeń. Widziałem w Stanach sushi z krewetkami i stekiem i
uwierzcie mi drodzy japońscy ortodoksi, że wyglądało mega
apetycznie. Dlatego trudno sobie wyobrazić, że może się od tak po
prostu znudzić. Codziennie można je jeść w innej osłonie, i jest
to stosunkowo zdrowy posiłek.
Z drugiej jednak strony (na pewno
poprą mnie miłośnicy niczym nieograniczonego opychania się i
bezkarnego nieustannego próbowania), na świecie jest tyle rodzajów
kuchni, które niosą z sobą tak nieprzebraną liczbę pysznych,
aromatycznych, wypalających kulinarny znak w naszej pamięci dań,
że ograniczanie się do co piątkowego wypadu na sushi jest po
prostu grzechem.
Przy całym głębokim szacunku do kuchni japońskiej
i jej różnorodności nie ma się ona nijak choćby do kuchni
francuskiej i jej różnorodności oraz doskonałości receptur i
technik. Jedzenie to przygoda, jedzenie to podróż, jedzenie to
afirmacja życia. Nie ograniczajmy się w tym temacie bo to sprawia,
że jesteśmy ubożsi w tym najbardziej ludzkim aspekcie jakim jest
nasza chęć doświadczania.
Artykuł zawdzięczam Konradowi z bloga snyosushi.pl