poniedziałek, 29 lutego 2016

Kiełki

Wczoraj kiedy na FB pochwaliłem się nowym kulinarnym zakupem kolega Rafał zapytał: "Kupiłeś chomika?"

Otóż jak się okazuje kiełki nie są tylko "karmą dla chomika", ale cennym źródłem substancji odżywczych dla człowieka. Kiełki (czy też raczej zwyczaj ich spożywania) odkryli przypadkiem starożytni chińscy marynarze. Kiedy zapasy ziaren na którymś ze statków zaczęły kiełkować, a nie było nic innego do spożycia, jedzono kiełki...


Chińczycy szybko rozsmakowali się w kiełkach, potem zwyczaj zjadania kiełków przejęli niektórzy europejscy marynarze (jako ochronę przed szkorbutem), a w ostatnich latach kiełki trafiają coraz częściej na nasze stoły.

Co nam dają kiełki? Witaminy A, B, C, E, PP, sole mineralne i mikroelementy takie jak mangan, cynk, wapń, fosfor, potas, magnez oraz tak jak w przypadku innych produktów roślinnych - cenny błonnik. 


Na zdjęciu widzicie kiełki soczewicy, cieciorki oraz fasoli mung. Jeden z gotowych zestawów. które bez trudu można zakupić w sklepach. Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, aby kiełki wyhodować samemu. Wymaga to odrobinę więcej zachodu, ale takie domowe kiełki będą dla nas najlepsze i najzdrowsze.

Jeśli nie mamy czasu i kupujemy kiełki ze sklepów, trzeba nauczyć się dobrze czytać daty ważności, śledzić terminy dostaw i uważnie oglądnąć pudełko przed zakupem. Kiełki sklepowe są podatne na zapleśnienie, co skutecznie niweczy to całe dobrodziejstwo dietetyczne, o którym pisałem.

Jak spożywać?

Kiełki można spożywać na surowo, po prost jako przekąskę, jako dodatek do sałatek i kanapek. Czy ty masz jakiś swój sposób na kiełki? Napisz w komentarzu!


czwartek, 25 lutego 2016

Moja kulinarna historia


Kiedy się zaczęło moje zainteresowanie gotowaniem? Dosyć wcześnie, bo około pierwszej klasy podstawówki. Często przebywałem u Dziadków, gdzie kluczowym pomieszczeniem była izba i kuchnia jednocześnie, od dzieciństwa, bawiąc się, czułem naokoło zapachy pysznego jedzenia, frykasów, ziół....


Ponieważ były to czasy, gdy nie było zbyt wiele alternatyw spędzenia wolnego czasu dla chłopca wyrwanego ze swojego otoczenia, czyli z grona kolegów ze szkoły i z podwórka, zacząłem pomagać (czy może twórczo przeszkadzać) Babci w kuchni, na początku z nudów (teraz większość dzieciaków wzięłaby po prostu tablet i grała w gry), potem pichcenie i eksperymentowanie zaczęło mnie wciągać.



Oczywiście jak każdego przyszłego „mistrza kuchni” bardziej interesowało mnie samo gotowanie, niż obieranie ziemniaków, czy mycie zestawu naczyń... Co więcej mamie niekoniecznie się podobało moje podkradanie składników potraw, kombinowanie i kręcenie się pod nogami, ale i tak szybko przyszło moje kulinarne 5 minut.


Wkrótce urodziła się młodsza siostra i Rodzice postanowili, że skoro nie mogą mnie odciągnąć od kuchenki i naczyń to wykorzystają mój zapał. Przynajmniej raz w tygodniu, a bywało częściej moim obowiązkiem było przygotować obiad dla rodziny. Rodzinnym hitem w owym okresie była pizza na cieście drożdżowym, różne potrawy smażone (do których nadal mam zamiłowanie, co z pewnością zauważyliście czytając bloga) a także różne potrawy typu leczo lub Eintopf (jednogarnkowe).


Szczególnie pizza robiona „od podstaw” była dość pracochłonna, zatem przejęcie przeze mnie pieczenia weekendowej pizzy było sporą ulgą dla Mamy zajmującej się małą siostrą, miałem wtedy już swój pierwszy, osobny zestaw naczyń, co ja mówię miałem aż konkretne zestawy, jeden z nich typowo turystyczny, z którym szalałem podczas wakacji nad jeziorem.




Na wakacjach, kiedy większość dzieciaków szwędała się po ośrodku wczasowym bez celu, ja przejmowałem od wędkarzy nadmiar ryb i pichciłem, ba... sam nieraz coś złowiłem, ale co najciekawsze urządzałem grupowe, nocne polowania na raki, połączone z ich gotowaniem i profesjonalną degustacją tego staropolskiego przysmaku. Robiłem kulinarną furorę na ośrodku wczasowym.


Miałem niebywałą okazję wykazać się na studiach, kiedy po okresie „na stancji” i żywienia się gdzie popadnie, zacząłem mieszkać z kolegami w wynajętym mieszkaniu. W miejsce przypadkowych garnków pamiętających czasy PRLu i patelni, które chyba wojnę światową pamiętały, kupiłem bardziej profesjonalny zestaw naczyń i zacząłem dokazywać kulinarnie. Nic mnie nie ograniczało.... I teraz najlepsze ;-) ...powiem wam w sekrecie, że często zapraszałem dziewczyny na kolacje, gdzie sam przyrządzałem.




No i wreszcie w moim życiu przyszło zainteresowanie sportem i osiąganiem dobrych wyników, w czym znakomicie pomaga zdrowa, racjonalna dieta. Czy nie można zmodyfikować niektórych klasycznych potraw tak, aby były zdrowsze i pozwalały lepiej osiągać cele takie jak zwiększenie kondycji, wzrost odporności organizmu, poprawę ogólnego stanu zdrowia i samopoczucia? Jak najbardziej! Dlatego postarałem się połączyć moje obywa hobby, ruch, sport i zdrowie oraz zamiłowanie do dobrego jedzenia.


...i to by była w pewnym skrócie moja kulinarna historia ;-) ...a czy ty masz swoją? ;-)


środa, 24 lutego 2016

Przekąska z łososiem, fetą i olejem konopnym

Lubię eksperymentować, lubię łączyć style i smaki, a także różne składniki, których współistnienia byście się nie spodziewali. Dzisiejsza przekąska byłaby typową wariacją w stylu śródziemnomorskim, gdyby nie nietypowy dodatek, mianowicie olej konopny.


Łosoś wędzony na zimno, ser feta, kilka oliwek... tym razem zamiast popularną oliwą extra virgin bogato skropione nieco bardziej "egzotycznym" olejem z konopi (to zielone i połyskujące coś na łososiu i fecie).

Jako "wypełniacz" żołądka i nośnik dodatkowych kalorii tak lubiana przeze mnie ciecierzyca, czyli inaczej groch włoski, o której możecie poczytać tutaj:


Z tą egzotyką oleju konopnego trochę zażartowałem,. Jest to bowiem dość tradycyjny i kiedyś niezwykle popularny olej obecny w diecie ludów słowiańskich, który odszedł w niepamięć z uwagi na swoistą stygmatyzację konopi i wszelkich produktów z niej uzyskanych. Niesłusznie z resztą, zwykła siewna roślina ma w sumie niewiele wspólnego z odmianami psychoaktywnymi. Po takim daniu, jak widać na zdjęciu "nie odfrunąłem".

Pozdrawiam i smacznego!