Moja przygoda z herbata zieloną zaczęła się wiele... wiele lat temu w pierwszym, czy drugim miesiącu studiów, generalnie w takim okresie smutnym, chłodnym, ponurym i deszczowym...
Jako student daleko od domu, na pierwszej stancji, gdzie de facto nawet gotować nie było jak, miałem wielki półlitrowy kubek z żaroodpornego ciemnego szkła, w którym piło się wszystko, piwo karmelowe, kawę, herbatę, zupki chińskie (tak, spokojnie... teraz wiem, że te zupki są dość niezdrowe). Myło się ten kubek w umywalce w łazience i zalewało dalej.
Pewnego dnia skończyła mi się resztka czarnej herbaty, którą chwyciłem w domu rodzinnym i wrzuciłem do plecaka, więc wyskoczyłem do najbliższego sklepiku, mocno zakręcony i wykończony nawałem nowych zajęć, bieganiną, terminami... i poprosiłem o pierwszą herbatę z najbliższej półki, która wydawała mi się duża i tania. Zupełny przypadek...
To była herbata zielona!
Moje zaskoczenie smakiem było ogromne... cóż za lura, cóż za paskudztwo - smakuje jak filiżanka czarnej herbaty, w której ktoś zgasił papierosa (chyba to tak musiało smakować)... no cóż jednak... nie jestem wybredny... druga sprawa, że koszt tej wielkiej paczki herbaty równał się co najmniej kosztowi obiadu w najbliższym barze mlecznym (Bar Duo Jeżycki, Poznań), co prawda najtańszej bezmięsnej wersji obiadu typu cienka zupa, ziemniaki, gulasz sojowy (na więcej na pierwszym roku, nie pracowałem i nie szastałem pieniędzmi). Herbata musiała być wykorzystana - źle kupiłem, trzeba przemęczyć, bo na nową kasy nie ma.
Bardziej przypadkiem, niż na skutek głębszych badań nad zieloną herbatą nauczyłem się ją prawidłowo zaparzać, tzn. nie wrzątkiem ale wodą w okolicach 80-90 stopni, przypadkiem przekonałem się, że można ją zalewać wielokrotnie i.... smakuje podobnie jak przy pierwszym zalaniu.
Praktycznie bez zbędnych ceregieli paczkę omyłkowo kupionej herbaty w końcu zużyłem... i co się stało następnego dnia, po tym kiedy już jej nie miałem? W pewnym momencie dnia pomyślałem: Hmmm... ale mi się chce herbaty, ale nie czarnej... oj, napiłbym się zielonej herbaty!
Zielona herbata bowiem działa na mnie dobrze, delikatnie doładowuje moje akumulatory, nie muli mnie (a czarna herbata bez cukru i cytryny potrafi lekko zemdlić), smak który na początku wydawał się paskudny, teraz jest całkiem przyjemny, a biorąc pod uwagę prawidłowe zaparzanie i to że mogę sobie pozwolić na lepsze gatunki, jest całkiem miło.
O ile po mocnej kawie potrafi człowieka aż "zatrzepać", kofeina z zielonej herbaty działa idealnie. To jest to! Polecam.
A jaką herbatę Ty pijesz?
P.S. Polecam także mój archiwalny wpis o Yerba Mate.
Miałam podobnie z zieloną herbatą, pamiętam że pierwsze wypite filiżanki miały nijaki smak. Teraz piję dużo różnych herbat, ostatnio jest u mnie na tapecie herbata czerwona.
OdpowiedzUsuńwiesz, także mam herbatę czerwoną na półce, choć nie pijam aż tak często
Usuńczerwona także na początku nie zachęca smakiem, trzeba się przyzwyczaić
Bardzo fajnie, dużo osób po zalaniu wrzątkiem zieloną herbatę odrzuca i potem unika. Cieszę się, że tu było inaczej. Zielone to bardzo fajny wybór. Z czasem można też wrócić do czarnych, ja tak miałam w zeszłym roku kiedy odkryłam delikatniejsze czarne, jak np darjeelingi.
OdpowiedzUsuńZielona herbata jest świetna. Lubię też różne jej warianty: z kwiatami jaśminu, z opuncją i płatkami nagietka, z płatkami bławatka.
OdpowiedzUsuńNiektóre smaki możemy zrobić sami dorzucając składnik np. z krzewu jaśminu zebrany podczas spaceru. Podobnie z różą.
Kiedyś w Czeskim Cieszynie odkryłem genialną herbaciarnię. Duży wybór czarnych, czerwonycj, zielonych oraz mate. Do tego ogródek w stylu zen (fajnie kontrastuje z socrealistyczną zabudową za płotem).
OdpowiedzUsuńDla Zainteresowanych: Český Těšín, Střelniční 215/18, w połowie drogi między przejśćiem granicznym a dworcem kolejowym ČT.
Można zamówić herbatę z nieco uproszczonym rytuałem podawania herbaty po japońsku.